Syndrom Mariko Aoki

uwielbiam zapach książki o poranku

Czyli koszmar każdego mola książkowego.

Znacie to uczucie, gdy wchodząc na dział monopolowy/komputerowy/samochodowy/Zalando/Allegro/cokolwiek serce zaczyna walić wam jak oszalałe, dłonie pocą się, a oczy biegają nerwowo od miejsca do miejsca w nadziei na to, że połączone ze sobą kropki ułożą się we wzór, który da odpowiedź na pytanie: „Co wybrać?”. A gdy się w końcu udaje, gdy wybór padnie i zmierzacie do kasy, to nic nie jest w stanie was zatrzymać. Byle zdążyć, żeby szczęściem się nie posrać. Tak właśnie zachowują się osoby – a ściślej mówiąc: Japończycy – składający wizytę w księgarni (lub jakimkolwiek innym miejscu, w którym natężenie książek wykracza poza całą serię Dragon Ball i sprzedpółrocznego Playboya leżącego w kiblu).

Syndrom Mariko Aoki [Mariko Aoki phenomenon] to zjawisko polegające na silnej potrzebie defekacji, wywołanej wizytą w księgarni. Nazwa pochodzi od imienia i nazwiska Japonki, która opisała swoje doświadczenia w artykule opublikowanym w 1985 roku. Aoki po kilku latach odwiedzania różnorakich domów książki zauważyła, że ich wystrój powoduje u niej wzmożoną aktywność jelit. Dlatego zdecydowała się na podzielenie się swoimi spostrzeżeniami. Po opublikowaniu artykułu Aoki, do redakcji magazynu zaczęły zgłaszać się kolejne osoby z podobnym problemem. Na razie jednak niewiele o nim wiadomo. Sądzi się, że to chemikalia zawarte w papierze lub atrament mogą powodować efekt przeczyszczający, jednak nie przeprowadzono wystarczjącej liczby badań, by móc to potwierdzić. Najwyraźniej również ludzie spoza granic Japonii nie odczuwają podobnych dolegliwości, co tylko potwierdza fakt, że Kraj Kwitnącej Wiśni to żaden kraj, a jednokierunkowy portal prowadzący z ukrytego wymiaru.